czwartek, 26 lutego 2009

Kto dolewa oliwy do ognia



W czerwcu 2004 r. statystyki odnotowały 2,6mln bezrobotnych. Na wsi było wówczas bez pracy było 1,2 mln Polaków, nie licząc tzw. ukrytego bezrobocia (400tys). W 63 procentach byli to młodzi ludzie w przedziale wieku 15 - 24 lat.

Jak do tego doszło?
 
Ciekawskich odsyłam do niewinnych informacji z Pulsu Gospodarczego
 
To był efekt likwidacji państwowych gospodarstw rolnych rządu Mazowieckiego. Sposób, w jaki to zrobiono, spowodował masowy upadek zakładów, które żyły z przetwórstwa rolnego. Decyzja ta sprawiła, że z dnia na dzień całe miejscowości pozostawały bez pracy. A jeśli nawet ona była, to w żaden sposób nie dawała utrzymania rodzinom. Koszty uzysku czasem były tak wielkie, że lepiej było iść na jagody i grzyby do lasu, pracować na czarno, niż jeździć do pracy w mieście.
Głód zajrzał do niejednego domu. Nikt tego nie nagłaśniał, nikt nie domagał się postawienia rządu Mazowieckiego przed Trybunał Stanu. Związki zawodowe pogubiły się w tym wszystkim. NSZZ „Solidarność" Rolników Indywidualnych nie protestował. Niby dlaczego miałby protestować, skoro wielu jego członków skorzystało na tym robiąc interes z Agencją Rolną. Można było zbudować wówczas prawdziwe latyfundia leżące odłogiem, ale dające możliwość ubezpieczenia w KRUS.
ZSL, a później PSL zajmowało się głównie problemem przejęcia PSL „Piast"", bo rosła niebezpieczna konkurencja.
Na tej biedzie i ludzkiej tragedii pozbierali się komuniści, urosła Samoobrona.
 
 
To wszystko przypomniałam sobie dziś po lekturze najnowszych wiadomości, które, podejrzewam, mają powtórzyć atmosferę tamtych lat.
 
Czytam:

„Pracownicy łódzkich marketów OBI skarżą się, że od prawie roku przeżywają prawdziwe piekło - czytamy w "Dzienniku Łódzkim". Ze strachu boją się nawet przychodzić do pracy. Twierdzą, że wszystkiemu jest winien nowy dyrektor regionalny, który objął stanowisko w kwietniu ubiegłego roku".
 
 
 
"Białe kołnierzyki" masowo tracą pracę" - dramatycznie tytułuje wiadomości „Dziennik"
 
 

„W czasie kryzysu liczba sfrustrowanych będzie rosła" - donoszą Press Media.
 
 
 

Jeszcze niedawno Donald Tusk zapewniał, że nie będzie oszczędności na nauczycielach i emerytach, a tu tymczasem ranek budzi tę grupę Polaków hiobowymi doniesieniami.
 

"Wstrząsająca" prognoza dla Polski - "musimy usłyszeć prawdę". - to wiadomość z pierwszej strony Onetu.
 

W rozmowie w radiowej jedynce „Stasiak przyznał, że doniesienia mediów na temat stanu finansów publicznych, a zwłaszcza prognozy dotyczącej deficytu budżetowego, są "wstrząsające". W jego ocenie, potrzebna jest kompleksowa rozmowa na temat realnych prognoz gospodarczych dotyczących Polski oraz przeanalizowanie obecnych wydatków z budżetu. Jak dodał, rząd musi być aktywny i postawić na inwestycje. - Musimy usłyszeć prawdę w tej sprawie. Musimy rzucić wszystkie siły i zasoby, by przezwyciężyć skutki kryzysu w Polsce - podkreślił Stasiak".
 
 

A co oznacza owa analiza?

Deficyt budżetowy, zdaniem byłego ministra finansów, Mirosława Gronickiego po dwóch miesiącach sięgnie 6 - 8 mld zł wobec 18,2 mld zł zaplanowanych na cały.
Podobno to optymistyczna wersja, bo „Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu, jest jeszcze większym pesymistą. Według niego dochody państwa będą na koniec lutego niższe od wydatków nawet o 9 - 11 mld zł".

A jeśli tak, to „Rząd może być zmuszony podnieść składkę rentową i zamrozić płace budżetówki" - donosi Rzepa.
 
 

Jakby tego było komuś mało, to do tej lektury może sobie dołożyć jeszcze gorący artykuł Piotra Gursztyna z prowokacyjnym tytułem:
 

„Nie będzie internetowej rewolty młodych? Pokolenie Golden Line to tchórze"
 


Jeśli się wszystkie te wiadomości zestawi, to włos na głowie nieco się prostuje. Ma się bowiem wrażenie, że odbyła się w nocy w trybie pilnym narada spin doktorów, a wnioski z niej wysłano do redakcji wszystkich mediów z poleceniem natychmiastowego opublikowania.
 
 
Mój wniosek jest znacznie skromniejszy niż wszystkich specjalistów od wizerunków politycznych razem wziętych.
 
Mojego zmywaka jeszcze kryzys nie dotknął, więc zmywałam sobie spokojnie. Podobnie było u mojej budżetowej drugiej połowy;). Moje dwa „białe kołnierzyki" też radzą sobie nieźle i buntem żadnym mi nie grożą, a już na pewno nie Tuskowi. Po prostu nie zdążyli się jeszcze ich szefowie załapać na opcje. Na giełdzie też nie grali, a praca ich służy głównie rynkowi krajowemu.
 
 
Wygląda więc na to, że komuś bardzo, ale to bardzo zależy, byśmy wszyscy zaczęli się bać i postawili kosy na sztorc.
 
Na decyzjach Mazowieckiego wypłynął SLD i jego piąta kolumna - Samoobrona, kto tym razem? Kto zagospodaruje podpuszczony elektorat młodzieży, nauczycieli, emerytów i pracowników sieci handlowych?

Kto dolewa oliwy do ognia, bo już wie, że inaczej nie zdobędzie władzy? I jaki spin doktor to wymyślił?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz