Marketing polityczny, okazuje się, robi wodę z mózgu nie tylko wyborcom, ale również politykom.
 
Komentarze do wyników wyborów w Olsztynie naprawdę mogą rozbawić. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy niby poważni ludzie analizują go w kategoriach partyjnego rankingu popularności partii.
 
Owszem, był to ranking, ale nie popularności tylko wiedzy partyjnych liderów o rzeczywistej sytuacji miasta i motywach, jakimi się kierowali wyborcy.

To właśnie rozeznania w olsztyńskiej rzeczywistości zabrakło partyjnym decydentom. Wybory bowiem jasno wykazały kolejny już raz, że mieszkańcom przyszło wybierać między przysłowiową "dżumą a cholerą".

Na co liczył Jarosław Kaczyński wystawiając kandydata, który już dwukrotnie dostał manto od wyborców? I to wcale nie dlatego, że w Olsztynie jest czerwono. Po prostu ów kandydat, całkiem przyzwoity człowiek, pokazał już, co potrafi, w Sejmiku Wojewódzkim i w Parlamencie.Do rządzenia nie wystarczy piękna kombatancka przeszłość i wierność ideałom młodości. Trzeba jeszcze umieć rządzić i pracować efektywnie, a nie tylko toczyć spory o miejsce spotkań patriotycznych.
 
Gdyby wódz choć przez chwilę zajął się rzeczywistością w swojej partii, nigdy nie narażałby wierny elektorat nie tylko na przegraną, ale i upokorzenie wynikające z danego przez PiS poparcia kandydatowi PSL.
Nie wiem, na ile miał on wpływ na wynik, ale w świat poszła upokarzająca prawicę wiadomość o sojuszu SLD - PiS. Dla potencjalnych sympatyków tej partii to katastrofa.

Tak to jest, jak politykę w regionie opiera się na dwóch rywalizujących ze sobą „gwiazdach".
 
A może prezes partii wcale nie chciał wygrać w Olsztynie i dlatego poparł swoim autorytetem kandydaturę, która nie miała szans?
 
 
Szkoda mi tylko w tym wszystkim ludzi autentycznie zaangażowanych w kampanię wyborczą, bo gorycz porażki jest tu podwójna.
Czy ktoś wreszcie pójdzie po rozum do głowy i przestanie się bać budowy autentycznych struktur partyjnych w regionie? Tylko tak można przełamać partyjny bezład z powodu liderów unicestwiających siebie i przy okazji partię.
 

Czy na tą samą chorobę choruje również PO?
 
Kto naprawdę przegrał; kandydat PO czy Schetyna, który chciał pokazać lokalnej organizacji, kto tu rządzi?
Nie powiem, by mi pewnej satysfakcji przegrana PO nie sprawiła. :)
I myślę, że tak naprawdę przegrał Donald Tusk bezpośrednio angażujący swój autorytet w kampanię. Ten fakt słodzi chyba gorycz porażki jego oponentom w partii. Kolejny argument do zmian w elitach władzy? :)
 
 
A choć PSL zaciera ręce i ogłasza triumfalnie zwycięstwo, to ja na ich miejscu powstrzymałabym się jednak z euforią. Rzeczywiście, idzie ku dobremu, ale wcale nie tak, jak myśli sobie Pawlak, Kalinowski czy Żelichowski.
 
 
Bo tak sobie główkuję przy swoim zmywaku. W Olsztynie zawsze rządziła komuna. Przypadek byłego prezydenta miasta nie wynikał z jakiegoś przeoczenia szczegółów z jego życia prywatnego. Kandydat SLD doskonale się na to stanowisko nadawał, było czym przywoływać go do porządku. Pech chciał, że się były cenzor znarowił i zachciało mu się być bezpartyjnym. No to dostał za swoje. To co przez lata nikomu nie przeszkadzało, stało się nagle publicznym zgorszeniem i przyczyną nowych wyborów.

To i dobrze. Lepiej późno niż wcale. Jakie by to miasto nie było, to jednak nie zasłużyło sobie na taki obciach i kompromitację.
 
 
Teraz przychodzi kolej na różowego, już nie czerwonego, prezydenta. Teraz właśnie mieszkańcy, świat biznesu, służby zdrowia, kultury i oświaty przekona się, jak potrafi rządzić PSL.;))
O tym, jakimi metodami partia ta lubi rządzić, przekonali się już Wołyniacy instrumentalnie potraktowani przez Kalinowskiego i Żelichowskiego w czasie obchodów 65 rocznicy ludobójstwa na Kresach dokonanego przez UPA.
Nic tak nie kształci jak własne doświadczenie. I stąd właśnie bierze się mój optymizm. Bo jak tu się nie cieszyć z początku końca pezetpeerowskiej przybudówki?