Dawno nie rozmyślałam o oświacie. Temat ten jest mi tak bliski, że w żadnym razie nie jestem w stanie mówić ani pisać bez emocji. A wiadomo, emocje tu są najgorszymi doradcami. Zaślepiają, wprowadzają zamęt i niczego nie porządkują.
Od pewnego czasu Katarzyna Hall zasypuje nas pomysłami, które na pierwszy rzut oka wydają się być sensowne. Pomijam tu kuriozalny pomysł przekazywania niektórych kompetencji nadzoru pedagogicznego samorządom. Ciekawa to rzecz i pełna „nowatorstwa”, zwłaszcza w kontekście moich dawnych doświadczeń. Kiedy pierwsza Ustawa o samorządzie terytorialnym przekazywała prowadzenie przedszkoli samorządom, miałam okazję słyszeć o pomysłach radnych, którzy koniecznie chcieli zatrudniać nauczycieli bez kwalifikacji, bo to oznaczało znaczne oszczędności. Nie mogę się też nadziwić takim rewelacjom, bo tak naprawdę przydałoby się przede wszystkim zabrać kuratoriom oświaty pośrednictwo przy różnego rodzaju celowych dotacjach na rzecz oświaty. Niech każdy robi swoje, do czego został powołany.
Nie chcę się nad tym tematem zatrzymywać, bo wiadomo już, że zupełnie zasadnie zaniepokoił on Prezydenta i jak sądzę, ten „szlachetny” pomysł mieszania kompetencji na poziomie gminy zostanie skutecznie zablokowany.
Pomijam też sprawę sześciolatków. Jest on już od pewnego czasu na wszystkie strony nicowany. Prawdą jest, że przy jego forsowaniu, nie bacząc na prawo do decydowania rodziców oraz brak przygotowania logistycznego i materialnego do takiego przedsięwzięcia, koronnym argumentem jest wyrównywanie szans dzieci, zwłaszcza na wsi.
Kiedy taki argument słyszę, po prostu nazywam to szczytem hipokryzji. Nie o wyrównywanie szans tu bowiem chodzi, wystarczyłoby bowiem dofinansować i zaktywizować działania samorządów, by każde dziecko mogło korzystać z zajęć „zerówki”.
Tak naprawdę postulat obniżenia wieku obowiązku szkolnego był wysuwany już od dawna, zwłaszcza przez ZNP.
Niż demograficzny dotknął bezrobociem przede wszystkim nauczycieli nauczania zintegrowanego. Uczelnie pedagogiczne do dziś bez żadnej refleksji kształcą przyszłych bezrobotnych. Wysłanie sześciolatków do szkoły w rzeczywistości jest w interesie nauczycieli a nie uczniów. I o żadnym wyrównywaniu tu szans być nie może, bo problem pozostanie, obniżony będzie tylko wiek dzieci, które przyjdą do szkoły z różnym bagażem umiejętności.
Zajrzałam dziś na stronę MEN i projekty reformatorskie Katarzyny Hall. Nie sposób wszystkie je omówić taki ich natłok.:) Zatrzymałam się nad jednym, bo szukałam pozytywów w działaniu ministra, koniecznie chciałam się wyzbyć negatywnego nastawienia, bo przecież nie mogę podejrzewać wszystkich o psucie w oświacie tego, czego jeszcze nie udało się zepsuć.
Kiedy zobaczyłam tytuł projektu, nawet się ucieszyłam.
„RZĄDOWY PROGRAM WYRÓWNYWANIA SZANS EDUKACYJNYCH DZIECI I MŁODZIEŻY W 2008 r. „Aktywizacja jednostek samorządu terytorialnego i organizacji pozarządowych” – Czy to nie brzmi zachęcająco?
Na czym ma polegać ten program? Ciekawskich odsyłam do szczegółów:
Dlaczego nie wzbudził mojego zachwytu, mimo usilnych starań? Niestety z wyrównywaniem szans ma on niewiele wspólnego. Długa procedura wyłonienia programów, które wybierze kurator i wojewoda, marnowanie pieniędzy na coś, co będzie tylko konkursem, akcyjność i brak możliwości trwałych rozwiązań. To takie moje pobieżne spostrzeżenia.
Cały program wpisuje się żywcem w ściągniętą procedurę dotacji unijnych, a co najsmutniejsze, nie daje możliwości trwałych inwestycji na rzecz ciągłej pracy z uczniami na zajęciach pozalekcyjnych.
Co jak co, ale wiejską oświatę znam od podszewki i wiem czego jej trzeba. Brzmi to bardzo nieskromnie, ale trudno, raz mogę sama siebie pochwalić.
Ponieważ temat obszerny i najeżony bezradnością kolejnych ministrów oraz samorządów dziś zamilknę, by jutro wrócić do tematu. Wszystkich, których interesuje ten temat usilnie zachęcam do merytorycznej analizy projektu naszej reformatorki oświaty – Katarzyny Hall i podzielenia się spostrzeżeniami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz