Sporo lat przepracowałam przy tablicy i w nadzorze. Mam za sobą doświadczenie szkoły komunistycznej, przejęcie oświaty w gminie, dyrektorowanie i co najważniejsze, pracę w nadzorze pedagogicznym. Nie wiem czy powinnam się tym chwalić, bo może się okazać, iż jestem współwinna  całemu złu, które się przypisuje polskiej szkole. Zanim zdradzę swoje poglądy, chcę przypomnieć tu informacje, które przekazywali społeczeństwu dziennikarze w związku z wprowadzaną przez ministra Handkego reformą  w 1999 r. I tak, np., w „Życiu” 5 marca  Magda Kozińska pisała:
„W nowej szkole uczniowie będą uczyć się na podstawie nowych programów. W gimnazjum zdobędą tylko podstawowe wiadomości z różnych dziedzin.
-Wszystkie przedmioty będą wykładane na poziomie podstawowym tak, żeby nie zniechęcić do nich uczniów – zapowiada minister edukacji. Nauczyciele mają do września czas na napisanie programów. Ministerstwo opracowało jedynie podstawę, na której muszą się opierać przy ich opracowaniu. W podstawie zapisane są umiejętności, jakie uczeń musi posiąść po trzech latach gimnazjum”.
Zatrzymajmy się na chwilę nad tą podstawą w kontekście zmian w kanonie lektur, które proponuje Katarzyna Hall. Otóż mało kto pamięta, że w Rozporządzeniu ministra Edukacji Narodowej i Sportu z dnia 26 lutego 2002 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół. http://bip.men.gov.pl/akty_pr_1997-2006/rozp_155.php nie było konkretnego wykazu lektur.
Dokument jedynie zobowiązywał do ujęcia w programie takich pozycji, które, np. w drugim etapie edukacyjnym zawierałyby:
1. Utwory zaproponowane przez uczniów i nauczyciela (w całości po dwa duże teksty literackie w klasie IV, po trzy w klasach V i VI).
2. Baśnie, legendy, opowiadania i utwory poetyckie (w tym pochodzące z regionu).
3. Fragmenty polskiej i światowej klasyki dziecięcej i młodzieżowej przy systematycznym motywowaniu uczniów do samodzielnego poznawania całych tekstów.
4. Teksty reprezentatywne dla źródeł kultury europejskiej.
5. Utwory prozatorskie i poetyckie wprowadzające w polską tradycję i współczesność literacką - stosownie do możliwości i potrzeb uczniów.
6. Teksty reprezentatywne dla różnych rodzajów, gatunków i form artystycznego wyrazu, ze szczególnym uwzględnieniem utworów epickich, w tym odmian prozy fabularnej (m.in. powieści podróżniczo - przygodowej, obyczajowej, fantastycznej).
7. Teksty użytkowe, publicystyczne, popularnonaukowe, przedstawienia teatralne, filmy, słuchowiska radiowe, programy telewizyjne.
Skąd więc wziął  się wykaz lektur, który stał się przyczyną nagonki na byłego ministra? Otóż nauczyciele mogli napisać własne programy nauczania lub skorzystać z tych, które już MENiS zatwierdził. W praktyce względnie  jednolity kanon lektur brał się z   tzw. ”gotowców”, bo nie każdemu chciało się i nie każdy potrafił napisać własny program nauczania, zwłaszcza, że musiałby on i tak przejść weryfikacje w ministerstwie. Dopiero Roman Giertych postanowił, że obowiązkowa lektura zostanie wpisana do „Podstawy programowej”. Niczego więc nie wyrzucał, bo nie było co wyrzucać. Awantura było o to, że minister jedne książki wpisał, a inne uznał za zbędne. Do nich zaliczył Gombrowicza, co oczywiście posłużyło za pretekst do niczym nieograniczonego ujadania na niego w mediach, bo tym, co lubili Witolda, nie podobał się Henryk ze swoją pisaniną „ku pokrzepieniu serc”. Faktem jest również, że prawicowy minister szczególny nacisk położył na wytłuszczony przeze mnie punkt 5,  a mniej przyłożył się do tekstów prezentujących kulturę europejską. A na to już zgody liberałów nie mógł otrzymać. Za dużo trudu i pieniędzy kosztowało ich, by wmówić rodzicom, że patriotyzm to zbędny balast utrudniający drogę do sukcesu w nowoczesnym społeczeństwie ich pociechom.
Błąd Giertycha polegał też na tym, że nie zapoznał się dokładnie z „Podstawą programową”. Gdyby ją przeczytał, wiedziałby, że jest tam sporo o wychowaniu patriotycznym. We wspomnianym tu artykule Magdy Kozińskiej czytamy między innymi, że „dzieci w zreformowanej szkole poznają nie tylko dzieje Rzymu, Rzeczpospolitej szlacheckiej czy wielkich odkryć geograficznych, ale także dowiedzą się, jak powstała „Solidarność”, kiedy Jan Paweł II został papieżem i co wydarzyło się w 1989r.” Wychowanie patriotyczne zapewniała też jedna ze ścieżek miedzyprzedmiotowych – Edukacja regionalna – dziedzictwo kulturowe w regionie. Realizacja jej miała dostarczyć uczniom wiedzę, między innymi, na temat dziedzictwa narodowego. Jeśli jeszcze do tego dodamy obowiązkowy dokument w każdej szkole - Program wychowawczy, który powinien zawierać również wychowanie patriotyczne, to wprowadzanie lekcji wychowania patriotycznego mogło się i nauczycielom, i uczniom wydawać dziwnym pomysłem. Rzecz bowiem jest  nie w kolejnej lekcji, lecz rzetelnym wykonywaniu tego, co zupełnie sensownie zostało zapisane w prawie oświatowym. Niestety, można dobrze nauczyciela przygotować do opracowywania świetlanych programów i kolejnych standardów, trudniej zmusić go do przekazywania treści, których wagi sam nie uznawał. Utopia patriotycznego ministra polegała na tym, że chciał jednym rozporządzeniem wychować patriotycznie nauczycieli, rodziców i młodzież. Nic głupszego nie mógł wymyślić.  „Kazania”, wykłady, akademie i patriotyczne manifesty nikogo nie „kręcą”, a już na pewno nie dzisiejszą młodzież. Wiedzą o tym doskonale twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego i dlatego nie muszą nikogo zachęcać do odwiedzania tego gmachu. Tłumy zwiedzających świadczą o tym, że wzorowo wykonują swoją pracę.  Doskonale rozumiałam intencje Romana Giertycha, ale z metodami w żaden sposób nie potrafiłam się zgodzić.
Dziś szykuje się nam kolejna awantura o obowiązkowe lektury. Pani Kasia wymyśliła, że skoro młodzież nie lubi czytać, to nie warto jej do tego zmuszać, bo i po co to jej. Nie wątpię nawet przez moment, że jako fanatyczny zwolennik szkoły liberalnej, jest głęboko przekonana o słuszności swego pomysłu. Mam jedynie wątpliwości co do czystości jej intencji. Od początku urzędowania Kasieńki mam niejasne przeczucie, że  to tylko jej kolejny bączek, który wstydliwie puszcza, by odwrócić uwagę od czarnego scenariusza, którym straszy ZNP. Od czasu reformy ministra Handkego w szkołach było raczej cichutko. Nauczyciele pilnie zdobywali stopnie awansu zawodowego gromadząc liczne papierzyska w teczkach  mających świadczyć o ich wysokich kwalifikacjach. Na korepetycjach też można trochę zarobić i jakoś się to kręciło. Niestety, wyciągnięta broń przeciwko Giertychowi i Kaczyńskiemu niespodziewanie obróciła się przeciwko obecnie nam panującym. Co prawda, jest mała szansa, by protest nauczycieli w czasie matur doszedł do skutku, ale zawsze jest takie niebezpieczeństwo. Trzeba więc zrobić wszystko, by je zminimalizować. A jak? Stara, skuteczna metoda. Puścić  bączka, smród szeroko rozprowadzić tak, aby wszyscy zajęli się jego neutralizacją, zamiast pytać się o źródło jego pochodzenia. Nasza Kasia będzie teraz zajęta szerokim konsultowaniem wykazu lektur, a wynik ich poda, gdy niebezpieczeństwo strajku minie. Problem w tym, że tego ”zapachu” z ministerialnego gabinetu nijak nie można zlekceważyć, bo to oznaczałoby, że godzimy się na niby – reformy, które ostatecznie zrobią naszym dzieciom pustkę w głowach.
Bardzo mi żal naszej zapracowanej Kasi od oświaty i jako stary doświadczony nauczyciel mam dla niej jeszcze kilka takich propozycji, które pozwolą nam na wyżywanie się w niekończących się sporach ideologicznych. Można wrócić do pomysłu szkoły bez religii, można też odświeżyć  temat lekcji wychowania seksualnego. Czemu nie, jak rozsyłać brzydkie zapachy, to na całego! Za to na miejscu pani minister nie obiecywałabym pochopnie darmowych podręczników, bo zawsze może się ktoś przyczepić, że wydawca to dobry znajomy urzędnika z ministerstwa. W nowoczesnej reformie poszłabym znacznie dalej. Zaproponowałabym np. zakaz używania długopisów w szkole. Po co dzieci maja nosić piórniki, zeszyty, uczyć się pisać. Wystarczy laptop! Kiedyś były rylce i gliniane tabliczki, a książkę miał tylko nauczyciel. Dziś zamiast uczyć na pamięć żmudnych zasad ortograficznych i czytelnego pisania (o pięknym piśmie już dawno zapomnieliśmy), wystarczy klawiatura komputera. Po co biedne dziecko ma martwić się, jak napisać wyraz - lektura? Wystarczy mu przecież automatyczne podkreślanie błędów w edytorze tekstu. A zamiast uczyć się o dziedzictwie narodowym w przerwie kliknie sobie na  jedną z wielu w Internecie ściąg i dowie się, za co powinno cenić Gombrowicza, Szymborską czy Miłosza, co wielkiego dla Polski uczynił Kuroń i Michnik, jakim roztropnym politykiem był gen. Jaruzelski i dlaczego niepotrzebne są już nam wyrazy – mama i tata czy ojczyzna. Jeśli przypadkiem otworzy stronę z wierszami Herberta, albo nauczaniem Jana Pawła II? Co za problem! I tak nie zapamięta, przecież wytrwale walczymy od lat w polskiej szkole z uczeniem się czegokolwiek na pamięć. Tabliczka mnożenia też jest w komputerze. A język obcy najlepiej przyswaja się przy zmywaku czy na budowie w Anglii. Przy takim reformowaniu narodowej oświaty dzieci nasze mają pełną gwarancję, że pracę tam zawsze znajdą. Tak trzymać i ani na krok się nie cofać, droga Minister Edukacji Narodowej – Katarzyno Hall! Ojczyzna nigdy pani tego nie zapomni, pomniki Pani będą stały przed każdą szkołą prywatną, bo państwowych już nie będzie. I proszę się nie martwić pohukiwaniem Olejniczaka, że należy Panią odwołać. Zapewniam, że nawet, jak wskutek totalnego nieróbstwa rząd Tuska padnie, a SLD przypadkiem wygra wybory, to właśnie Panią powołają na kolejną kadencję. Przecież nikt lepiej nie potrafi puszczać pachnących bączków, które odurzą kolejną opozycję.