Dyżurne tematy w publicystyce wracają niczym pory roku. Wprost trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałoby polskie dziennikarstwo, gdyby nie aborcja, homoseksualizm czy lustracja. Czekam tylko, kiedy powróci temat lekcji religii, matury z tego przedmiotu i ocen na świadectwie. Nie, żeby tematy te interesowały szeroką opinię publiczną, skądże znowu! Jeśli chodzi, na przykład, o moją prowincję, to miała ona dziś akurat bardzo przyziemne problemy, a to brak prądu przez dwie godziny, a to brak wody już przez kilka godzin. Takie tam zwyczajne dyrdymały. No cóż, każdy, „chyląc ku ziemi poradlone czoło takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy”. Nie ja to wymyśliłam, lecz nasz drogi wieszcz. Moja młodość już nad poziomy nie wzleci i być może niewiele w związku z tym do mnie przenika. Staram się, co prawda, jak mogę, by moje koło było szerokie, ale wiadomo, koło to koło, jakbyś nie krążył zawsze trafisz do punktu wyjścia. Nie wiem czy w przypadku lustracji jest to jakieś pocieszenie, bo powroty, które się u nas stosuje w związku tym tematem, zaczynają się i kończą na agentach kościelnych. Widać inne grupy społeczne dawno już się rozliczyły ze swoją przeszłością i tylko ja o tym nic nie wiem. Nie prześcignę Terlikowskiego ani ks. Zalewskiego w tropieniu agenturalnych powiązań moich pasterzy, więc nawet nie próbuję w swoich rozmyślaniach nad suchym dziś zmywakiem polemizować w sprawie słuszności czy też nie, przyznania nagrody abp Wielgusowi. Mnie trapi inny problem.
Pytam się więc mądrych głów wypowiadających się niczym zacięta płyta, dlaczego temat choć tak wałkowany, prawie nigdy nie dotyka istoty problemu?
Na początku grudnia temat lustracji odgrzała wywiadem z ks. Tadeuszem Sakowiczem - Zaleskim „Rzeczpospolita”. Wywiązała się wówczas gorąca dyskusja w portalu wiara.pl. Starano się wtedy, między innymi mnie, przekonać, że katolik nie powinien domagać się lustracji. Nie będę jej tu przytaczać. Mój pogląd jest jasny. Donosicielstwo było i jest zawsze grzechem. Ma ono, tak jak każdy grzech, wymiar społeczny, nie wystarczy więc spowiedź, tak jak nie wystarcza ona w wielu innych wypadkach. Potrzebne jest nie tylko przyznanie się do winy, ale także przeproszenie tych, na których się donosiło. Bajki w stylu – nikogo nie skrzywdziłem – pora najwyższa na półki odłożyć, bo tego żaden TW po prostu nie wie. Dotyczy to, bez wyjątku wszystkich, nie tylko kościoła katolickiego, innych kościołów, organizacji czy instytucji - również. O nieposzlakowaną opinię katolików najbardziej troszczą się ci, którym, z różnych względów, ich przekonania nie odpowiadają. Nie mam do nich o to pretensji. Mam natomiast pretensje, że przeciwnicy lustracji używają argumentów poniżej pasa. Nie można pytać się ofiary, dlaczego jest taka podła i chce wiedzieć, kto ją krzywdził, bo to dopiero jest niegodziwe, a nie sama lustracja. Takie chwyty są wstrętne, ale ja już na nie jestem odporna, nie ruszają mnie, bo nie czuję się winna, że ktoś na mnie donosił.
Z tym wstrętem radzę sobie więc sama, natomiast nie potrafię w żaden sposób poradzić sobie z podejrzeniem, że przeciwnicy lustracji sprowadzają dyskusję najczęściej do udowadniania, że tak naprawdę to nie jesteśmy w stanie dojść czy, ktoś był TW czy nie, bo dokumenty zniszczono, oficerowie prowadzący konfabulowali, by zarobić na awans, a w ogóle to czas najwyższy skończyć temat, bo niczemu dobremu to nie służy. Przypuśćmy, że zrezygnuję z tej wiedzy, przypuśćmy, że będę miała w nosie czy mnie jakiś esbek, TW przeprosi – czy problem zniknie?
To, że nie rozliczyliśmy przeszłości, że nie było dekomunizacji jest nie tylko niemoralne wobec ofiar inwigilacji, ale również szkodliwe społecznie. Niczym rak toczy nasze życie narodowe i w wymiarze politycznym, i gospodarczym. O tym żadnego dziennikarza, który wertował z przyzwolenia prawa teczki, nie muszę chyba przekonywać. Dlatego, zamiast odgrzewania współpracy agenturalnej abp Wielgusa, wolałabym jednak przeczytać choćby skromny artykuł na temat esbeckich macek oblepiających kancelarie prawnicze, straże miejskie, redakcje prasowe i wydawnicze, banki czy przedsiębiorstwa. Czekam na pogłębioną analizę, jaki wpływ miały i mają one na losy III i IV Rzeczpospolitej. Chętnie dam się przekonać, że jestem w błędzie, że to jest tylko teoria spiskowa zwolenników lustracji. Póki co, rzadko zdarza się, by ktoś poza ocenami a priori, sensownie o tym przekonywał. Zamiast tego mogę do woli naczytać się, ilu to księży niecnie donosiło na swoich współbraci. I tylko jakoś w tym natłoku informacji nie ma zbytnio chętnych do udostępnienia nam wiedzy o agentach w innych środowiskach życia publicznego oraz ich wpływie na nasze życie w wolnej Polsce.
Sensacji mamy w bród, wiedzy o tym, co naprawdę istotne, prawie żadnej. Czy jest ona ważna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz