W czasach PRL włączenie radioodbiornika w porze podawania informacji nieuchronnie wiązało się z przyswojeniem sobie wiedzy, co jaki I sekretarz powiedział. Potem przekazywano nam do wierzenia entuzjastyczne wiadomości o tym, że „Polska rośnie w siłę, ludziom żyje się dostatnio”. Dobre samopoczucie władzy, która miała ambicje panowania nie tylko nad życiem biologicznym i materialnym narodu ale i jego duszą, psuł głównie Kościół. Kiedy się już odpowiedzialnym za propagandę politrukom wydawało, że wtłoczyli Polakom, jak powinni żyć, myśleć i czuć w dobie realnego socjalizmu, okazywało się, że  wykonali pracę syzyfową. Zamiast wierzyć w jedyną i prawdziwą Polskę ogłoszoną w Manifeście PKWN, Polacy szukali swych korzeni i tożsamości w tysiącletniej historii. Nie pomagały ani zabawy ludowe, ani darmowe wycieczki organizowane w czasie świąt kościelnych. Manifestacje poparcia dla przewodniej siły narodu nie potrafiły przekonać Polaków, że procesja Bożego Ciała to przejaw reakcyjnej działalności Kościoła. Nie wystarczyło im jakoś zastępcze hasło „Tysiąc szkół na tysiąclecie”, chcieli Polski od Mieszka I, a wielkość narodu z uporem maniaka upatrywali w przyjęciu chrztu. Ileż to nocy nieprzespanych mieli ubecy, kiedy musieli szukać pośród ciemnego ludu dekoratorów tras przejazdu obrazu Pani Jasnogórskiej. Ten głupi naród na przekór ludowej władzy do tego stopnia był uparty, że nawet ramy zaaresztowanego obrazu czcić potrafił. Ileż to pracy mieli różni tajniacy, by wysłuchać i potem na piśmie swoim przełożonym zrelacjonować wszystkie kazania w kościołach. Trzeba było też uważnie wsłuchiwać się w słowa pieśni religijnych, bo niewdzięczny naród wciąż przekręcał słowa i  miast – pobłogosław ojczyznę wolną – wciąż śpiewał – ojczyznę wolną racz nam zwrócić Panie.
Modlitwa została wysłuchana. Czołgi, rakiety, samoloty i radzieckie wojska opuściły Polskę.  Mogło się wydawać, że dumnie podniesiemy głowy i z narodu zniewolonego staniemy się narodem wolnym, samodzielnie myślącym, stawiającym dobro ojczyzny ponad wszelkie ideologie. Tymczasem stało się coś dziwnego. Słowo „naród” zniknęło prawie całkowicie  z naszego słownika. Kiedy dziś włączamy radioodbiorniki, słyszymy, co powiedział wódz PO, PiS, LiD itd. Z rzadka gdzieś tam zaplącze się  Polska. Jakoś łatwiej wypowiada się dziennikarzom nibysynonim – państwo, a zamiast naród – społeczeństwo. Nowomowa czy celowe działanie?
Prof. Ryszard Legutko w swym „Eseju o duszy polskiej” wyjaśnia to niechęcią części polskiej opozycji do tradycji niepodległościowej II Rzeczpospolitej. By nie być posądzonym o wspieranie internacjonalistycznego wychowania w PRL krytyką  endeckiego patriotyzmu II Rzeczpospolitej, opozycja zrazu nieśmiało, potem coraz głośniej zaczęła mówić o „patriotyzmie dobrym” i „patriotyzmie złym”, a dążenie do niepodległości zastąpiono walką o prawa człowieka. I w ten oto sposób praktycznie z języka wyeliminowano pozytywne znaczenie słów - naród czy patriotyzm. „Stąd po obaleniu komunizmu, te grupy, którym bliska była tradycja narodowo – niepodległościowa, albo nie potrafiły przebić się ze swoim językiem, albo z niego zrezygnowały uznając hegemonię koncepcji praw ludzkich, albo zamilkły ulegając szantażowi moralnemu w przekonaniu, iż reaktywacja tego języka wiąże się z ryzykiem dla swobód jednostek i grup”.
Myślę sobie o tym wszystkim  po porannym wsłuchaniu, co powiedział Tusk, a co Kaczyński, kto komu i za ile zamordował syna i kto zamierza dojść sprawiedliwości. W natłoku tych pożytecznych dla tożsamości europejskiej Polaków zabrakło mi tylko informacji o nowym kanonie lektur przygotowanym przez ekipę Katarzyny Hall, w którym będzie na pewno Gombrowicz, ale już miejsca nie starczy na Jana Pawła II. Zastanawiam się też, kiedy nowoczesna pani minister zauważy, że do jej idei otwartego na świat społeczeństwa nijak nie pasuje w nazwie Ministerstwa Edukacji przymiotnik „Narodowej”. Może to tylko kwestia czasu, może obudzę się któregoś ranka i usłyszę w radio, że od dziś Katarzyna Hall jest Ministrem Edukacji Społeczeństwa Obywatelskiego a do laski marszałkowskiej wpłynął wniosek o zmianę treści Preambuły Ustawy o systemie oświaty i wyrzucenia z niej treści odwołujących się do tradycji chrześcijańskich, bo to może prowadzić do antysemityzmu i dyskryminuje dzieci innych wyznań? Wszystko jest możliwe w amoku atakowania wartości, którymi żył polski naród od wieków, również wtedy, gdy Polski na mapie Europy nie było.
Dziwnie jednak jestem jakoś  spokojna, bo choć Rejtana na polskiej scenie politycznej nie widzę, wierzę, że któregoś dnia obudzimy się i przypomnimy sobie, co o narodzie mówił kardynał Stefan Wyszyński. To On tłumaczył nam, że „Naród ma prymat nad państwem. /…/ Twierdził – Naród jest wielkością pierwszą i fundamentalną, państwo – wtórną i nadrzędną. Naród nigdy nie może stanowić bezwolnego tworzywa dla państwa czy tylko środka do czegoś lub sługi, gdyż takie konstrukcje społeczne godzą w dobro osoby ludzkiej i narodu. Jest odwrotnie. Państwo ma tylko wtedy sens gdy spełnia właściwą służbę wobec narodu lub narodów”*.
            Nie wiem jak inni, ale ja jestem przekonana, że przyjdzie czas na powrót narodu i ojczyzny do naszego słownika i działania. Kto wie, może przyczyni się do tego paradoksalnie utrata suwerenności w wyniku podpisania Traktatu Lizbońskiego? 

*ks. Czesław Bartnik, Chrześcijańska nauka o narodzie według Prymasa Stefana Wyszyńskiego, Lublin 1982.