Kiedy okazało się, że prawa aborcyjnego nie da się już wymusić koniecznością dostosowania go do standardów Unii Europejskiej, co jasno i bez kompleksów udowodnili parlamentarzyści Litwy, feministki uderzyły w łzawy ton krzywdy, jakiej doznaje Agata, bo nieodpowiedzialny lekarz i klecha ośmielili się przekonywać ją do zaniechania zabicia własnego dziecka. Jak to zwykle bywa w takich akcjach manipulacji opinią społeczną, cała dyskusja skupiła się nie na argumentach lekarza czy księdza, lecz kruczków prawnych. Już nie chodzi o to, jak będzie wyglądało dalsze życie Agaty, kiedy przeczyta w ogólnie dostępnych wydawnictwach, co w praktyce oznacza ten „kosmetyczny” zabieg i na czym on polegał również w jej przypadku. Nikt też nie zastanawia się, jaki będzie on miał wpływ na rodzinę, którą kiedyś Agata założy czy na relacje córki z matką nakłaniającą do zabicia wnuka czy wnuczki. Do argumentacji nie dopuszcza się również możliwości bezpłodności Agaty, co jest bardzo prawdopodobne w przypadku sztucznego poronienia pierwszej ciąży.
Nie, tym wrzeszczący tłum – zabić! – w ogóle się nie zajmuje. Nie ma na to ani chęci ani woli, bo i po co. Nie o Agatę i jej dobro chodzi, lecz o awanturę, która nie pozwoli na status quo w tej sprawie. I pomyśleć, że jeszcze niedawno nawet przeciwnicy aborcji zarzucali Markowi Jurkowi lekkomyślnie otwieranie furtki do podważania kompromisowej ustawy ograniczającej korzystanie z aborcji jako środka antykoncepcyjnego. Dziś okazuje się, że niczego by nie naruszył, bo aborcja służy nadal feministkom do walki o przetrwanie w społeczeństwie, którego zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy każe traktować je jako egzotyczny margines życia społecznego. Oczywiście, jak zawsze mogą liczyć na „Gazetę Wyborczą”.
Ani mnie to nie dziwi, ani nie szokuje, zdążyłam się już przyzwyczaić, że dziennik ten jest w pierwszym szeregu obrony prawa jako absolutu stojącego ponad dobrem człowieka z wyjątkiem lustracji. Jeśli występuje jakakolwiek sprzeczność między prawem pozytywnym a człowiekiem, zawsze rację ma prawo, a nie człowiek.
Dlaczego dziś przy porannym zmywaniu wracam do wyeksploatowanego do granic przyzwoitości tematu? Z pozoru jest nim zupełnie błahy powód. Oto rozpoczyna się kolejny etap „łzawej” prowokacji. Było już nieszczęśliwe dziecko, za którym biega ksiądz i fanatyczny lekarz, odbyła się szopka z odwoływaniem się do prawa, traktowanego jako dobro samo w sobie. Teraz mamy kolejną odsłonę. Czas na pokazanie hipokryzji obrońców życia. Wojciech Orliński jasno, czarno na białym, odsłania obłudę redaktorów Bronisława Wildsteina i Tomasza Terlikowskiego.
http://wo.blox.pl/html Są bogaci i gdyby to przytrafiło się ich córkom nie mieliby żadnych trudności, by wstydliwy problem załatwić w Pradze czy Berlinie. Czuły na biedę Orliński argumentuje precyzyjnie. „Sprawa 14-letniej Agaty pokazuje jasno, że powinny mieć do niej dostępu także i te kobiety, dla których te parę stówek jest problemem.”
http://wo.blox.pl/html Są bogaci i gdyby to przytrafiło się ich córkom nie mieliby żadnych trudności, by wstydliwy problem załatwić w Pradze czy Berlinie. Czuły na biedę Orliński argumentuje precyzyjnie. „Sprawa 14-letniej Agaty pokazuje jasno, że powinny mieć do niej dostępu także i te kobiety, dla których te parę stówek jest problemem.”
Panie Orliński, zamiast chwytać się argumentów poniżej pasa, może by tak przejść się po redakcji GW z czapką i zebrać pieniądze dla kobiet, które zamiast wsparcia i pomocy ze strony postępowych dziennikarzy, otrzymują jedynie „dobrą radę” - Nie wiesz co zrobić? Zabij! Prawo zabrania? Przyłącz się do nas, pomóż nam je zmienić. A problem przestanie istnieć, jak ból brzucha po przejedzeniu.
Myślę, że z taką prowokacją zarówno redaktor Wildsteina jak i Terlikowski poradzą sobie sami, bez mojej pomocy. Mnie zwyczajnie wkurza inne zjawisko, które obserwuję zarówno w komentarzach w blogach jak i opiniach prasowych. Jest nim przedmiotowe traktowanie kobiety. Nie liczyłam, jakie są statystyczne proporcje płci wśród wypowiadających się na ten temat. Na oko widać, że celują w tym mężczyźni. Wyjątkowo okrutnie brzmią komentarze męskich zwolenników zabijania dzieci poczętych. Chłodno i analitycznie roztrząsają zawiłości prawne, jakby chodziło tu o złomowanie starych samochodów, a aborcja dla wielu z nich jest niczym depilacja włosów na nogach. No cóż walczą o prawa kobiet, są po ich stronie we wszystkim. Co w praktyce oznacza to „we wszystkim”? Czy na pewno mężczyźni zdają sobie sprawę z treści odpowiedzi, jaka może paść na to pytanie? Dzieci nie biorą się z zapylenia wiatrem. Czy danie szmalu na zabieg w Berlinie lub Pradze, jak pisze Orliński, rozwiązuje dylematy męskiego sumienia? A co z prawem do ojcostwa?
Chętnie dowiedziałabym się, co czuje mężczyzna, gdy jego ukochana dziewczyna mówi mu. - Nie chcę urodzić twego dziecka. Mam prawo decydować o tym bez ciebie. Od jutra nie będziesz już przyszłym ojcem, bo ja tak chcę.
Co dzieje się w sumieniu mężczyzny, kiedy wyciąga portfel by zapłacić za zabicie własnego dziecka? Czy wie, za co właśnie chce zapłacić, czy wie, na co skazuje kobietę? Panowie, pytam, nie macie ochoty na ten temat porozmawiać? Ja na waszym miejscu jednak nie unikałabym takich dyskusji, bo to i o wasze miejsce w rodzinie i społeczeństwie w całej tej medialnej propagandzie chodzi. To nie są tylko dzieci kobiet, one są również wasze. Na równi z kobietą jesteście za ich los odpowiedzialni. Pytam więc na koniec Wojciecha Orlińskiego czy zrzeka się prawa do współdecydowania o losie swego poczętego dziecka? Czy uznaje zatem, że w prawie powinny również nastąpić drastyczne zmiany w prawach ojca, a rola mężczyzny powinna być ograniczona do aktu kopulacji lub sprzedaży spermy w do tzw. banku nasienia? Jak już być konsekwentnym w poglądach, redaktorze Orliński, to do końca i na całego. Dlaczego unikać trudnych tematów, a aborcję sprowadzać tylko do prawa kobiet?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz