poniedziałek, 16 czerwca 2008

Po co mi prawda historyczna?

Najtrudniej jest ogarnąć historię, w której się uczestniczyło, nie kibicowało, lecz dokładało własne zaangażowanie. W komentarzu do notki 1maud „Czy może zaskoczyć Wałęsę książka historyków IPN”
(http://1maud.salon24.pl/index.html) rozgoryczona napisałam, między innymi - „Po obejrzeniu filmu "Plusy i minusy" już żal mi tylko jednego, że umrę i nie dowiem się, w czym naprawdę uczestniczyłam i czy miało to sens. Człowiek chciałby wiedzieć czy to, co robił, było dobre czy tylko zamienił jednych złodziei na drugich, jak kiedyś określił zmiany w Polsce kardynał Stefan Wyszyński”.

Powiało pesymizmem, a to do mnie niepodobne, muszę więc wytłumaczyć się, porzucam zmywanie i zabieram się do spisania myśli, które kołaczą mi się od samego rana. Przy okazji może uda mi się rozprawić się z czymś, co nie daje mi spokoju od wielu już lat. Wciąż bowiem nie znajduję jednoznacznej odpowiedzi na pewne pytanie. Jak powinna zachowywać się małą śrubka w trybach wielkiej historii?
Wiele gorzkich słów padło już tu w salonie pod adresem twórców „okrągłego stołu”. Najogólniej rzecz biorąc czujemy się oszukani i wystrychnięci na dudka. W odsunięciu tych ludzi i z nimi powiązanych od władzy upatrujemy zwycięstwo. Linia podziałów zmieniła się o 180 stopni. Ci, którzy w czasie „wojny na górze” cały swój talent publicystyczny wykorzystywali do opluwania Wałęsy, dziś nie ustają w walce o jego obronę. Z całej tej batalii pozostanie na pewno jedno. Przez pokolenia historycy na temat tego okresu swoją ocenę wydarzeń będą zaczynać od zdania. – Dla jednych Wałęsa był… dla drugich…. itd. A pośrodku umieszczą fakty naginane do tezy. – Takiej historii właśnie nam potrzeba.
To zupełnie tak samo jak z Powstaniem Warszawskim. Czy komuś udało się przeczytać choć jedną pracę naukową czy zwykły artykuł, który nie zaczynałby się lub nie kończył od przywołania dyskusji na temat sensu rozpoczynania walki? Mnie się jeszcze to nie przydarzyło. To samo dotyczy wszelkich ocen naszej historii. Sprowadzana jest ona w gruncie rzeczy do rozważań - lepiej z szabelką i pieśnią na ustach czy pragmatycznie z myślą o korzyściach w odległej przyszłości?

Podobne dylematy mieli w roku 1980 – 1989 działacze „Solidarności”. Każde spotkanie, każdy zjazd delegatów MKZ stawiał przed członkami konieczność pewnych rozstrzygnięć. Świat tylko w legendzie był wówczas czarno – biały; tu My tam Oni. W rzeczywistości widzieliśmy i małostkowość i koniunkturalizm i zwykłe szujostwo u niektórych działaczy. Nie było też tak, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z obecności agentów. Co powstrzymywało przed krytyką i pytaniami? Z jednej strony lęk właśnie przed etykietką „agenta”. Łatwo można było być wykluczonym z konspiracyjnego towarzystwa, gdy nie miało się podobnego zdania z liderami. Z drugiej strony było też zaufanie dane na kredyt. Powiedział Wałęsa? A, to musi być prawda. Powiedział, że jest członkiem „Solidarności”? Jest swój, jemu można zaufać. Może właśnie dlatego uczestnikom tamtych wydarzeń okres ten wydaje się powiewem prawdziwej wolności bez kłótni i sporów o rzezy nieistotne. Między tymi postawami było coś jeszcze; zaufanie, że sukcesy nasze były na miarę możliwości a nie marzeń.
Teraz, gdy wracam myślą do tamtych wydarzeń, wciąż zastanawiam się. Jak powinnam reagować, gdy przewodnicząca mojego związku za pracę rzecznika Regionu zażądała sumy mocno wygórowanej jak na nasze możliwości, tymczasem wielu członków i wolontariuszy (wśród nich emeryci) wykładało własne pieniądze na bieżącą działalność związku? Jak powinnam zareagować na fakt przedstawienia nam gotowej listy posłów do pierwszych wyborów, bez poinformowania, w jaki sposób otrzymali oni swoją legitymację do reprezentowania nas? Czy gdybym zadała niewygodne pytania, a miałam ich o wiele więcej, byłyby one wtedy małostkowe i destrukcyjne?
Przed tym samym problemem staję i dziś. Czy jest sens zadawać pytania Premierowi Rzeczpospolitej, dlaczego zaraz po ogłoszeniu wyników referendum w Irlandii przekazuje nam do wierzenia swoje niezbite przekonanie, że Unia znajdzie sposób na ominięcie jego skutków? A mówił to z taką pewnością, jakby była to oczywistość dla większości Polaków. Czy warto pytać Prezydenta Rzeczpospolitej, dlaczego wycofuje się ustami Kamińskiego ze stwierdzenia, że referendum w Irlandii przesądziło los Traktatu? Od kilku tygodni w salonowym tyglu
(
http://polski.tygiel.salon24.pl/77055,index.html ) wiszą pytania, które jako obywatel mam prawo zadać swojemu prezydentowi. Dlaczego w tym przekonaniu prawa do zadawania pytań jestem prawie osamotniona? Może warto je jednak zadawać, choćby po to, by za kilka lat nie pisać książek na temat zdrady narodowej kolejnych elit politycznych?
To nieprawda, że mała śrubka w wielkich trybach jest bez znaczenia. Gdyby tak było niepotrzebne byłyby, utrzymywane w istocie za nasze pieniądze, biura marketingu politycznego. W przypadku Traktatu właśnie spin doktorzy zabrali się już do pracy, Trzeba bowiem wmówić nam, że to tylko jeden procent całej Unii zagłosował przeciwko traktatowi, choć 99% pozbawiono w ogóle możliwości wypowiedzenia się. Trzeba nas przygotować do przyjęcia faktu, że korzystnym jest dla nas przyłączenie się do chóru potępiającego nieodpowiedzialność Irlandczyków. Czytam wypowiedź Premiera Irlandii Briana Cowena - „Unia i jej wszystkie kraje członkowskie powinny "okazać solidarność i wolę współpracy" w poszukiwaniu rozwiązania”. I zestawiam ją z opinią Ministra Kancelarii Prezydenta – Prezydent zapowiedział, że Traktat podpisze, po dopełnieniu tej umowy. Ocenił, że nie będzie z tym problemu”. Jeśli już mam być tą śrubką, która nie blokuje i nie niszczy wielkich dziejowych trybów, to może warto uzyskać od Prezydenta odpowiedzi, ot, choćby na takie proste pytania:
Jakie korzyści będą udziałem Polski i jej obywateli, jako skutek wejścia w życie nowego traktatu, w porównaniu do stanu obecnego? Dlaczego staje Pan w jednym szeregu z tymi, którzy chcą zlekceważyć obowiązujące w Unii Europejskiej prawo jednomyślności? Dlaczego nie oddał Pan tak ważnej dla dalszych losów kraju decyzji pod osąd referendum?
Pytam, bo nie chcę się czuć tak jak teraz, rozgoryczona, gdy odsłania się przede mną kolejne prawdy o Lechu Wałęsie i „okrągłym stole”. Co mi bowiem po tych prawdach, kiedy nadal nie mogę mieć wpływu na bieg historii, w której uczestniczę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz