Niemal każda dyskusja na temat oceny życia politycznego w Polsce kończy się argumentami ad personam. Zwykle, kiedy komentującym brak jest wiedzy, albo dyskusja staje się zbyt merytoryczna i grozi zawaleniem misternej konstrukcji przekonań i zaangażowania ideowego, wyciągana jest nie do odrzucenia informacja mająca przeciwnika zdyskredytować. – A pamięta pan rok….?” I tu się zaczyna wyliczanka popełnionych grzechów w przeszłości. Kiedy nic adwersarzowi nie można zarzucić, do linczu na słowa służy inny argument – Czy wiesz, kim był jego ojciec?
No i wyszło szydło z worka, zaraz mi ktoś napisze, że niby taka prawicowa, a popiera „grubą kreskę” i „patrzenie w przyszłość”. Uprzedzam więc – jestem za lustracją, jestem za świadomością obywateli, kto jest kto. Świadomość swojej przeszłości, procesów, jakie w nich zachodziły, jest potrzebna, by zrozumieć miejsce, w którym w tej chwili się znajdujemy. Jeśli staje się ona jedynym argumentem w narzekaniu, frustracji i decyzji wyborczych, to służy jedynie budowaniu poczucia bezsilności i okopywania się w szańcach, z których już tylko można strzelać, bo o naprawie Rzeczpospolitej mowy być nie może. Zapewne Eryk Mistewicz i inni specjaliści od marketingu społecznego byliby w stanie rozwiać moje wątpliwości. – Czy moje podejrzenie, że w istocie właśnie o to chodzi w polityce, by tak właśnie spolaryzować opinię społeczną, jest słuszne? Czy też może, nudząc się przy zmywaku, wymyślam sobie teorię spiskową?
Od Arystotelesa trawa spór o to, czym jest polityka, podobnie też spierają się pokolenia o definicję państwa. Nie trzeba być znawcą tematu, wystarczy baczna obserwacja bez uprzedzeń, by zauważyć, że najbliższy naszemu krajobrazowi politycznemu jest amerykański sposób widzenia polityki, który sprowadza się do sztuki bycia wybieranym. Zarazili się nią już wszyscy i z lewa, i z prawa. Dochodzi do tego, że biedna kobiecina przy zmywaku zamiast słuchać, co mądrego ma do powiedzenia premier Donald Tusk w trwającym przez kilka minut monologu na temat futbolu, myśli sobie. – Który z fachowców Pablic Relations wymyślił takie przedstawienie i komu ma to służyć, bo na pewno nie podreperowaniu wizerunku premiera, przynajmniej nie u Polaków? Widać był to specjalista z importu, bo przecież Polak wiedziałby, że my nie lubimy takich szopek.
Przy nudnej czynności zmywania myśli w różne strony podążają. I tak przy okazji refleksji na temat manipulacji, dezinformacji czy prowokacji stosowanej w kreowaniu zwycięscy wyborów, zastanawiam się z rad jakiego fachowca korzystał Jan Paweł II, że swój autorytet budował nie na powyższych chwytach marketingowych, lecz na własnym świadectwie życia. Prawdziwy to zaiste cudotwórca, który bez PR potrafił sprawnie łączyć filozofię z autentycznym rozmodleniem, głęboką świadomość historyczną z trzeźwą oceną wydarzeń politycznych. Umiejący docenić wagę komunikacji z prostymi ludźmi nie tracąc jednocześnie kontaktu z elitami, mógłby być wzorem dla niejednego polityka. No tak, ale by to potrafić, trzeba najpierw być człowiekiem pokroju Karola Wojtyły. Przykład stanowczo nie na miarę polskich elit.
Co mają moje rozmyślania do postawionego w tytule pytania i przytoczonych na wstępie argumentów ad personam?
A no bardzo, bardzo dużo. Wielu z nas jest niezwykle dobrze poinformowanych, kto jest kto, mało tego, doskonale tą wiedzą potrafią manipulować i dezinformować. To jeszcze pół biedy, gorzej, jak wykorzystywana jest ona do niszczenia wszelkiej społecznej inicjatywy, do etykietowania ludzi nie po to, byśmy wiedzieli, kto złodziej i szubrawca i z nim nie warto się zadawać, bo nas wykoleguje, lecz po to, byśmy zamiast kłaść chodnik na wsi kłócili się, z kim wypada go położyć, a z kim nie. A chodnik jak chodnik służyć powinien wszystkim, bez względu na przynależność partyjną i przeszłość. Rzeczywistości nie da się przeskoczyć ani demagogią, ani przeświadczeniem, że można by wiele, tylko Oni nie pozwalają. Rzeczywistość już nie skrzeczy lecz woła o mądre postawy obywatelskie, które odbudują wspólnotę podwórka, wsi czy osiedla, a do tego bezwzględnie nadaje się pewien polityczny problem zwykłego chodnika, który kładziony jest w mojej wsi od kilkunastu lat po kawałku – od wyborów do wyborów, bo innej koncepcji utrzymania się przy gminnym korytku mój wójt nie widzi. Jak długo jeszcze ten gminny marketing polityczny będzie stosował? Jestem pewna, że jeszcze bardzo długo. W każdym razie na pewno dotąd, dopóki sołtysi innych wiosek będą cieszyć się, że dzięki swojemu sprytowi potrafili radnych przekonać o bezcelowości wspierania sołtysa, ich przeciwnika, w tym przedsięwzięciu. A wszystko po to, by położyć kilka metrów polbruku w swojej wiosce.
Czy przykład z mojej wsi da się przełożyć na życie polityczne w kraju? Myślę, że jest to tak oczywiste jak to, że manipulacje marketingowe są o wiele łatwiejsze do rozpoznania niż nam się wydaje. Problem w tym, że bardzo nie lubimy, jak ktoś nami manipuluje, ale sami chętnie z tych technik korzystamy. Oczywiście, jedynie nasze cele są czyste i dlatego możemy sobie na to pozwolić. Może tu właśnie jest pies pogrzebany? Jak Pan myśli, Panie Eryku, jest tak czy nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz